W polskich realiach wzbudzają nie mniej emocji niż kontrowersyjne pomysły scenarzystów czy idee rozciągania w nieskończoność filmowych serii, które dawno powinny się zakończyć. Winą za najgorsze tłumaczenia tytułów filmów chętnie obarcza się lingwistów pracujących nad listą dialogową. Ale czy słusznie?

 

Niezwiązane nijak z fabułą produkcji, często brutalnie traktowane wprost jako najgłupsze tłumaczenia tytułów filmów, niektóre z propozycji być może wydają się osobliwe… ale warto bliżej przyjrzeć się temu zagadnieniu. Wbrew pozorom, proces wymyślania chwytliwej nazwy nie jest aż tak prosty, a ostateczne słowo bynajmniej nie należy tu do tłumacza. I choć złość fanów oczekujących z niecierpliwością na najnowszy film ulubionego reżysera jest zrozumiała, często wymierzona jest w błędnym kierunku.

Kto odpowiada za polskie tłumaczenia tytułów filmów?

Oczywistym winowajcą wydaje się być tłumacz – to w końcu osoba, która najwięcej czasu spędza nad tekstem i doskonale zna fabułę filmu. W rzeczywistości proces ten jest jednak o wiele dłuższy i bardziej złożony, a ostatnie słowo należy do… dystrybutora filmu w danym kraju, który może wybierać spośród tytułów proponowanych przez dział marketingu i promocji. Mimo dobrych chęci często są to pomysły słabo związane z fabułą filmu, nierzadko pozbawione swojego pierwotnego intrygującego lub przewrotnego charakteru. Dobrym przykładem może być tu choćby „Prosto w serce”, którego oryginalny tytuł, „Music and Lyrics” wskazuje, czego widz może się spodziewać. Podobnie wygląda to w przypadku „King’s Speech”, czyli filmu znanego polskiemu odbiorcy jako „Jak zostać królem”. Czasem problematyczna jest kwestia kulturowa; jeśli tytuł nawiązuje do zjawiska lub słowa zakorzenionego w pewnym obszarze językowym, trudno znaleźć jego trafny odpowiednik. Właśnie to spotkało reżyserski debiut Olivii Wilde, „Booksmart” – mianem tym często określa się osoby posiadające dużą wiedzę akademicką, za to mało przebojowe. W polskiej wersji widzowie mogli zobaczyć w kinie… „Szkołę melanżu”. Czasem nawiązania nie są natomiast czytelne – polski tytuł poświęconego kontrowersyjnej łyżwiarce filmu to „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”, odwracając uwagę odbiorcy w zupełnie innym kierunku niż minimalistyczna „I, Tonya”, stanowiąca jasne nawiązanie do serialu „I, Claudius”.

Szklane pułapki i słodkie zmartwienia, czyli tytuły filmowe pół żartem, pół serio

Mogłoby się wydawać, że najgorsze polskie tłumaczenia tytułów filmów wybrano już dawno – to legendarny już przekład „Dirty Dancing”, a także propozycje takie jak „Orbitowanie bez cukru” czy „Elektroniczny morderca”. Trudno jednak przewidzieć, co spodoba się widowni – nie mamy przecież nic przeciwko takim tytułom jak „Kevin sam w domu”, który niewiele ma wspólnego z anglojęzycznym „Home Alone”, „Przerwana lekcja muzyki”, leżąca daleko od oryginalnego „Girl, Interrupted”, czy „Skazani na Shawshank”, którego wydźwięk zdecydowanie różni się od „Shawshank Redemption”. Wiele energii poświęcono debatom nad fatalnym przekładem tytułu „Die Hard”, wynikającym z nadzwyczaj prostej przyczyny – nikt, podobnie jak w przypadku filmów z serii „The Hangover”, na etapie tłumaczenia tytułu filmu nie wiedział, że jest on początkiem serii. Dlatego warto spojrzeć na tytuły łaskawszym okiem; u podstaw wątpliwych wyborów często nie leży bynajmniej niekompetencja lingwistów.

A może czas zrezygnować z tłumaczenia tytułów filmów?

Coraz częstszym rozwiązaniem jest dystrybuowanie filmów pod ich oryginalną nazwą, opcjonalnie z uzupełnieniem jej o polski podtytuł. To dlatego polscy widzowie mogli obejrzeć takie filmy jak „Green Book” czy „Rocketman”, a na platformie streamingowej triumfy święci serial „The Crown”. Świąteczna produkcja „Last Christmas” też nie doczekała się polskiego tłumaczenia, do czego z pewnością przyczyniła się popularność bożonarodzeniowej piosenki. Jeszcze inaczej wygląda sytuacja w przypadku ekranizacji książek, których tytuł musi być spójny z literackim pierwowzorem. Choć data wydania książki „Tamte dni, tamte noce” wyprzedza filmową premierę o zaledwie kilka miesięcy, w tym przypadku nikt nie miał już szansy zaproponować lepszego tłumaczenia oryginalnego „Call Me By Your Name”, frazy odnoszącej się bezpośrednio do relacji głównych bohaterów.

 

Spór o tłumaczenia tytułów filmów na polski nie cichnie – i to się raczej nie zmieni, dopóki mniej lub bardziej trafione propozycje nie przestaną przenikać do naszej popkulturowej codzienności. Wiele z tych przypadków wynika z braku prawidłowej komunikacji, którego konsekwencje ostatecznie ponoszą… tłumacze. W Alingua wiarygodność tłumaczeń jest czynnikiem równie istotnym, co ich kontekst społeczny i kulturowy – dlatego współpracując z nami, mają Państwo gwarancję przekładu szytego na miarę obcej kultury.